Od najmłodszych lat chłopcy słyszą te same słowa: „nie płacz”, „weź się w garść”, „bądź silny”, „mężczyzna sobie poradzi”.
To, co miało być lekcją odwagi, staje się często lekcją tłumienia.
Z pozoru niewinne zdania układają się w niepisany kodeks – w nakaz milczenia, który z pokolenia na pokolenie uczy mężczyzn, że emocje są zagrożeniem, a wrażliwość – czymś, co trzeba ukryć.
Dorastają w przekonaniu, że gniew jest dopuszczalny, ale smutek już nie. Że można działać, ale nie wolno się zatrzymać. Że można krzyczeć, lecz nie wolno poprosić o pomoc. A kiedy przychodzi dorosłość i pojawia się kryzys, zostają bez narzędzi. Nie potrafią opowiedzieć o tym, co czują – bo nikt ich tego nie nauczył. Ich język został wykastrowany z emocji. Wtedy milczenie staje się jedynym sposobem, by przetrwać.
Statystyki są porażające. Według danych GUS ponad 80 procent samobójstw w Polsce popełniają mężczyźni. To nie anomalia, ale globalny trend – Światowa Organizacja Zdrowia podaje, że w większości krajów świata liczba samobójstw wśród mężczyzn jest od dwóch do czterech razy wyższa niż wśród kobiet.
Za tymi liczbami nie kryje się słabość – kryje się społeczny wzorzec męskości, który przez dekady uczył chłopców, że cierpienie to coś, z czym trzeba radzić sobie w samotności.
Psychologia mówi jasno: emocji nie da się wyłączyć. Można je zepchnąć na dno świadomości, można je zagłuszyć działaniem, ale one znajdą ujście – jeśli nie w słowach, to w ciele albo w zachowaniach.
Dlatego wielu mężczyzn zamiast powiedzieć: „czuję się źle”, zaczyna doświadczać bezsenności, bólu głowy, kołatania serca, chronicznego napięcia. Ciało mówi wtedy za nich. Badania Uniwersytetu w Cambridge potwierdzają, że mężczyźni znacznie częściej niż kobiety somatyzują emocje – ich organizm reaguje fizycznie tam, gdzie psychika milczy.
Inni sięgają po zachowania, które mają przynieść ulgę – nadmierną pracę, alkohol, sport do granic wyczerpania, ryzykowne decyzje. Psychiatrzy coraz częściej opisują zjawisko „męskiej depresji” – ukrytej, maskowanej, pozbawionej typowych objawów.
Zamiast smutku pojawia się drażliwość.
Zamiast wycofania – przymus działania.
Zamiast łez – gniew.
Zamiast prośby o pomoc – ucieczka.
Otoczenie widzi wtedy „trudny charakter”, „pracoholika”, „facet, który musi mieć kontrolę”. Rzadko widzi człowieka w kryzysie.
Jednym z najbardziej bolesnych skutków tego systemu jest samotność emocjonalna. Nie chodzi o brak partnerki czy przyjaciół – chodzi o brak przestrzeni, w której można być szczerym.
Badania przeprowadzone przez Harvard Adult Development Study – jedno z najdłuższych badań nad ludzkim szczęściem – pokazują, że mężczyźni częściej niż kobiety nie mają ani jednej osoby, z którą mogliby porozmawiać o swoich emocjach. Ich przyjaźnie często oparte są na działaniu: wspólny sport, praca, żarty, konkret. Ale niewiele w nich rozmowy o tym, co boli.
Tymczasem brak emocjonalnej bliskości to nie pustka – to realne ryzyko. Izolacja, jak wskazują badania Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego, zwiększa prawdopodobieństwo depresji, uzależnień i samobójstw.
Kultura nie pomaga. W wielu krajach, także w Polsce, wciąż panuje przekonanie, że mężczyzna powinien być silny, samowystarczalny, racjonalny. Tak zwane „tradycyjne normy męskości” – jak samodzielność, dominacja, emocjonalna powściągliwość – są tak silnie zakorzenione, że ich przekroczenie budzi wstyd.
Mężczyzna, który prosi o pomoc, naraża się na ocenę. A wstyd jest emocją o ogromnej mocy niszczącej.
Badania prof. Jamesa Mahalika z Boston College wykazały, że mężczyźni o silnym przywiązaniu do tradycyjnych wzorców męskości znacznie rzadziej korzystają z terapii czy pomocy psychologicznej – nawet w obliczu poważnego kryzysu.
Dlatego mówienie o męskiej psychice to nie modny trend – to kwestia życia i śmierci.
Mężczyźni, którzy nie uczą się nazywać emocji, częściej cierpią na choroby serca, nadciśnienie, zaburzenia lękowe, częściej sięgają po alkohol i częściej umierają przedwcześnie. Ale jest też druga strona tego obrazu: ci, którzy przełamują barierę milczenia, zyskują nie tylko lepsze zdrowie psychiczne, ale też głębsze relacje, bardziej satysfakcjonujące życie i większe poczucie sensu.
Odwaga mówienia o emocjach nie odbiera męskości. Wręcz przeciwnie – jest jej najczystszym wyrazem. Bo siła nie polega na braku łez. Siła polega na tym, że mimo lęku człowiek decyduje się być prawdziwy.
Przełamywanie tabu zaczyna się wcześnie. Od chłopców, którym wolno płakać i mówić: „boję się”. Od szkół, które uczą empatii, nie tylko rywalizacji. Od dorosłych mężczyzn, którzy swoim przykładem pokazują, że emocje nie czynią nas słabszymi, tylko bardziej ludzkimi.
To także zadanie dla instytucji i organizacji, które tworzą bezpieczne przestrzenie rozmowy – takie jak Fundacja Mind Revolution.
Tutaj mężczyźni mogą przyjść bez masek i bez wstydu. Usłyszeć: „nie musisz sobie radzić sam”.
Bo męska psychika nie jest słabsza ani inna – po prostu przez zbyt długi czas nie miała prawa głosu.
Największym tabu nie są emocje. Największym tabu jest milczenie.
I właśnie od przerwania tego milczenia zaczyna się prawdziwa zmiana.
Jeśli czujesz, że ten tekst jest o Tobie lub o kimś, kogo znasz – zrób pierwszy krok.
Tu nie musisz być sam.
📍 Fundacja Mind Revolution
ul. Jana Siemińskiego 25D, Gliwice
📞 781 861 380
📧 recepcja@mindrevolution.pl
A.Krzywdzińska
Jeszcze niedawno ADHD kojarzyło się wyłącznie z dziećmi – głośnymi, ruchliwymi, „trudnymi do opanowania”. Tymczasem współczesna nauka coraz wyraźniej pokazuje, że zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi nie kończy się wraz z okresem szkolnym. U wielu osób dorosłych objawy nie znikają, lecz zmieniają formę – stają się subtelniejsze, bardziej wewnętrzne, ale wciąż realnie wpływają na codzienne życie, emocje i relacje.
Dla wielu dorosłych diagnoza ADHD bywa jak otwarcie drzwi do zrozumienia samego siebie. Nagle okazuje się, że chaotyczne myśli, impulsywność, trudności z organizacją i emocjonalne przeciążenie nie były oznaką lenistwa czy braku samodyscypliny, lecz odmiennym sposobem funkcjonowania mózgu. To moment ulgi – wreszcie można nazwać coś, co przez lata było źródłem frustracji i wstydu.
Naukowcy szacują, że ADHD występuje u około 4–5% dorosłych, choć większość z nich nigdy nie otrzymała diagnozy. W dzieciństwie ich objawy bywały bagatelizowane, a w dorosłości – tłumaczone „słabą organizacją” lub „rozkojarzeniem”. Tymczasem mechanizmy stojące za ADHD są głęboko biologiczne: dotyczą sposobu, w jaki funkcjonują neuroprzekaźniki w mózgu – przede wszystkim dopamina i noradrenalina, odpowiadające za uwagę, motywację i kontrolę impulsów. Mózg osoby z ADHD działa jak radio, które odbiera wszystkie stacje jednocześnie – trudniej mu wyciszyć bodźce i utrzymać skupienie na jednym sygnale.
U dorosłych ADHD nie zawsze widać na pierwszy rzut oka. Często toczy się wewnątrz – w głowie, która nie przestaje myśleć, analizować, przeskakiwać z tematu na temat. Osoby z ADHD opisują ten stan jako „ciągły szum w tle” albo „sto otwartych kart w przeglądarce”. Trudności z koncentracją przeplatają się z okresami hiperfokusu – intensywnego skupienia na jednym zadaniu, które potrafi trwać godzinami, ale pojawia się nie wtedy, gdy trzeba, tylko wtedy, gdy coś naprawdę interesuje. ADHD to nie brak uwagi, lecz jej niestabilność – jakby reflektor, który raz oświetla wszystko naraz, a raz tylko jeden punkt.
To zaburzenie ma wiele twarzy. U jednych dominuje impulsywność i wewnętrzny niepokój, u innych – chroniczne roztargnienie, dezorganizacja, poczucie przeciążenia. Dorośli z ADHD często zmagają się z prokrastynacją, gubieniem rzeczy, zapominaniem o terminach, trudnością w planowaniu dnia. Na poziomie emocjonalnym pojawiają się nagłe wybuchy złości, frustracja, wahania nastroju, płaczliwość. Wiele osób mówi, że „reagują za mocno”, choć w rzeczywistości ich układ nerwowy po prostu intensywniej przetwarza bodźce.
Szczególnym wyzwaniem jest ADHD u kobiet. Przez lata diagnozowano głównie chłopców, ponieważ u dziewczynek objawy rzadziej przyjmowały postać nadpobudliwości. Zamiast tego dominowało rozkojarzenie, emocjonalność i perfekcjonizm. Kobiety z ADHD często stają się mistrzyniami maskowania – nadrabiają braki nadmiernym wysiłkiem, dążeniem do bycia „idealną”, nieustannym kontrolowaniem siebie. Z zewnątrz wydają się zorganizowane, ale wewnątrz czują chaos, napięcie i poczucie, że „nie dorastają do innych”. Badania pokazują, że kobiety z niezdiagnozowanym ADHD są bardziej narażone na depresję, zaburzenia lękowe i wypalenie – bo przez lata próbują funkcjonować w świecie, który wymaga innego rytmu niż ich własny umysł.
W życiu codziennym ADHD wpływa na niemal wszystko. Praca może być źródłem frustracji, bo monotonne zadania nużą, a presja terminów paraliżuje. Relacje bywają burzliwe – impulsywność, zapominanie o ważnych datach, emocjonalne reakcje czy trudność w słuchaniu drugiej osoby mogą być mylnie odczytywane jako brak zaangażowania. Osoby z ADHD często mają ogromne poczucie winy – widzą, że coś „nie działa”, ale nie wiedzą, dlaczego. Ich życie to często nieustanna sinusoida między ambitnymi planami a poczuciem porażki.
Brak diagnozy i wsparcia może prowadzić do poważnych konsekwencji. Z badań wynika, że osoby z nieleczonym ADHD częściej doświadczają depresji, zaburzeń lękowych, problemów z uzależnieniami, a także trudności w utrzymaniu pracy i relacji. ADHD rzadko występuje w izolacji – często współwystępuje z innymi zaburzeniami neurorozwojowymi, takimi jak spektrum autyzmu czy zaburzenia osobowości, dlatego właściwa diagnoza powinna być pogłębiona i oparta na rozmowie z doświadczonym specjalistą, a nie na samych testach internetowych.
Jednym z najczęściej stosowanych i uznanych narzędzi diagnostycznych jest DIVA 2.0 – strukturyzowany wywiad kliniczny, który pozwala ocenić objawy ADHD w dzieciństwie i dorosłości, zgodnie z kryteriami DSM-5. DIVA to nie test z punktami, lecz rozmowa – o historii życia, sposobach radzenia sobie, codziennych trudnościach i zasobach. Dzięki temu diagnoza staje się procesem samopoznania – nie tylko odpowiedzią na pytanie „czy mam ADHD?”, ale także: „co to mówi o mnie i jak mogę lepiej funkcjonować?”.
Diagnoza nie kończy drogi – ona ją zaczyna. Dla wielu osób to moment, w którym po raz pierwszy pojawia się empatia wobec siebie. To, co przez lata było powodem wstydu, staje się zrozumiałe. ADHD nie jest wymówką, ale językiem, który pomaga nazwać różnice i budować strategie wspierające codzienne życie. Terapia, coaching, farmakoterapia czy trening funkcji wykonawczych mogą realnie poprawić jakość życia – zmniejszyć chaos, pomóc w planowaniu, regulacji emocji i budowaniu relacji opartych na zrozumieniu.
Z naukowych ciekawostek warto dodać, że osoby z ADHD często mają zwiększoną kreatywność i zdolność do myślenia nieszablonowego. Ich mózgi szybciej łączą pozornie odległe idee, co sprzyja innowacyjności i twórczemu podejściu do problemów. Właśnie dlatego wiele osób z ADHD świetnie odnajduje się w zawodach wymagających elastyczności, empatii, spontaniczności i pracy pod presją – o ile otrzymają odpowiednie wsparcie i zrozumienie.
ADHD nie definiuje człowieka – ale jego zrozumienie może zmienić sposób, w jaki patrzy on na siebie i świat. W Fundacji Mind Revolution pomagamy dorosłym przejść przez proces diagnozy i zrozumienia swoich trudności. Wykorzystujemy m.in. test DIVA 2.0, który pozwala dokładnie przyjrzeć się objawom i historii życia, ale też dostrzec mocne strony i potencjał. Bo ADHD to nie tylko wyzwanie – to także inny sposób odczuwania, myślenia i tworzenia.
Zrozumienie to ulga. Diagnoza to początek drogi do większej samoświadomości i równowagi. Jeśli czujesz, że to, co czytasz, brzmi znajomo – nie musisz dłużej próbować „ogarniać” wszystkiego w pojedynkę. Pomoc jest blisko.
📍 Fundacja Mind Revolution, ul. Jana Siemińskiego 25D, Gliwice
📞 781 861 380
📧 recepcja@mindrevolution.pl
🌐 www.mindrevolution.pl
A. Krzywdzińska
Jeszcze nigdy młodość nie była tak trudna jak dziś.
Żyjemy w epoce, w której dostęp do wiedzy, informacji i możliwości jest nieograniczony, a jednocześnie coraz więcej młodych ludzi czuje się zagubionych, przeciążonych i samotnych.
Dane Światowej Organizacji Zdrowia są alarmujące — co piąty nastolatek na świecie doświadcza objawów zaburzeń psychicznych, a w Polsce już co trzeci zgłasza obniżony nastrój, lęk lub chroniczne zmęczenie emocjonalne.
Za tymi liczbami kryją się realne historie: uczniowie, którzy zasypiają nad książkami z poczuciem, że nie nadążają; dziewczyny, które porównują swoje ciała do filtrów z Instagrama; chłopcy, którzy nie potrafią mówić o emocjach, więc reagują agresją lub milczeniem.
To nie są odosobnione przypadki. To portret pokolenia, które dorasta w świecie nadmiaru – bodźców, wymagań, oczekiwań i ocen.
Młodzież współczesna funkcjonuje w rzeczywistości, która nie daje chwili wytchnienia.
Codzienność wypełniona jest ekranami, powiadomieniami, testami, zadaniami, lajkami, rankingami.
Każda minuta zdaje się być oceniana — przez nauczycieli, rodziców, rówieśników, a coraz częściej także przez samych siebie.
W efekcie rośnie pokolenie ludzi, którzy od najmłodszych lat uczą się, że muszą być „jacyś” — lepsi, szybsi, bardziej produktywni.
Neurobiologia potwierdza, że ludzki mózg nie jest przystosowany do takiej intensywności.
Układ limbiczny – odpowiedzialny za emocje i reakcje stresowe – pozostaje w stanie niemal permanentnego pobudzenia.
Kora przedczołowa, czyli część mózgu odpowiedzialna za planowanie, refleksję i kontrolę impulsów, nie ma czasu na regenerację.
To dlatego tak wielu młodych ludzi doświadcza dziś problemów z koncentracją, snem, motywacją czy pamięcią.
Ich system nerwowy po prostu nie nadąża za tempem życia.
W jednym z badań Uniwersytetu Stanforda wykazano, że przeciętny nastolatek spędza przed ekranem ponad siedem godzin dziennie — nie licząc czasu nauki online.
To oznacza nieustanny dopływ bodźców, powiadomień i porównań, które aktywują w mózgu układ nagrody.
Każde „serduszko” pod zdjęciem, każdy komentarz działa jak mała dawka dopaminy.
Z czasem organizm zaczyna jej potrzebować coraz częściej — tak jak w mechanizmie uzależnienia.
To nie kwestia braku silnej woli. To mechanizm biologiczny, który w świecie nadmiaru bodźców staje się codziennym wyzwaniem.
Współczesne dzieciństwo i dorastanie coraz mniej przypominają czas beztroski, a coraz bardziej – etap przygotowań do wyścigu.
System edukacji, media społecznościowe, oczekiwania rodziców – wszystko to tworzy atmosferę, w której „bycie wystarczającym” już nie wystarcza.
Wielu młodych ludzi czuje, że jeśli nie osiągną sukcesu, nie zdobędą prestiżowych ocen, nie będą wyjątkowi – to zawiodą.
Perfekcjonizm, który kiedyś był postrzegany jako zaleta, dziś staje się jednym z największych źródeł cierpienia psychicznego.
Badania psychologa Paula Hewitta wskazują, że perfekcjoniści są znacznie bardziej narażeni na depresję, zaburzenia lękowe i wypalenie emocjonalne.
Dlaczego? Bo dla nich błąd nie jest lekcją – jest dowodem braku wartości.
Każda niedoskonałość staje się osobistą porażką, a to prowadzi do poczucia wstydu, winy i bezradności.
W gabinetach psychoterapeutycznych coraz częściej słyszymy od młodych ludzi zdania:
„Nie mogę zawieść”, „Muszę być najlepszy”, „Jak się nie uda, to znaczy, że się nie nadaję”.
Za tymi słowami stoi ogromne napięcie i brak zgody na własną niedoskonałość.
A przecież dorastanie z natury jest procesem błędów, prób i uczenia się siebie.
Jednym z najczęstszych problemów, z jakimi spotykamy się w pracy z młodzieżą, jest trudność w nazywaniu emocji.
Wielu młodych ludzi potrafi opisać, co się wydarzyło, ale nie potrafi powiedzieć, co czują.
Nie dlatego, że nie chcą – tylko dlatego, że nikt ich tego nie nauczył.
Przez lata emocje były w naszej kulturze spychane na margines.
Chłopcy słyszeli: „nie płacz”, dziewczynki: „nie przesadzaj”.
Rodzice – często nieświadomie – uczyli, że emocje są czymś, co trzeba opanować, a nie czymś, co można zrozumieć.
Tymczasem badania prof. Daniela Siegela z Uniwersytetu Kalifornijskiego pokazują, że zdolność do rozpoznawania i nazywania emocji (tzw. „name it to tame it”) jest jednym z kluczowych czynników budujących odporność psychiczną.
Kiedy młody człowiek potrafi powiedzieć „czuję złość, bo czuję się pominięty”, jego układ nerwowy dosłownie się uspokaja.
Świadomość emocji pozwala odzyskać poczucie kontroli i wpływu.
Dlatego w Fundacji Mind Revolution uczymy młodzież, jak rozmawiać o emocjach – otwarcie, bez wstydu, bez ocen.
Bo emocje nie są problemem. Problemem jest brak języka, którym można o nich mówić.
Badania nad odpornością psychiczną od lat potwierdzają, że najważniejszym czynnikiem chroniącym młodego człowieka przed kryzysem psychicznym jest relacja z drugą osobą.
Nie program terapeutyczny, nie aplikacja, nie idealna szkoła – lecz więź.
Poczucie, że ktoś naprawdę słucha, że można powiedzieć „boję się” i nie zostać ocenionym.
W czasach izolacji cyfrowej i komunikacji emoji młodzież coraz częściej doświadcza paradoksu samotności w tłumie.
Mają setki znajomych online, ale brakuje im jednego człowieka, z którym mogą być autentyczni.
To właśnie dlatego tak ważne są spotkania, grupy wsparcia, warsztaty, rozmowy.
Relacja z dorosłym, który jest uważny, może być doświadczeniem przełomowym — czasem pierwszym momentem, gdy ktoś naprawdę ich widzi.
W pracy Fundacji Mind Revolution właśnie od tego zaczynamy.
Od obecności. Od rozmowy. Od czułości, która nie ocenia, tylko towarzyszy.
Czułość wobec siebie – nowy język zdrowia psychicznego. Zdrowie psychiczne nie polega na tym, by nigdy nie czuć lęku czy smutku.
Polega na zdolności do rozumienia siebie, akceptacji emocji i szukania wsparcia wtedy, gdy jest potrzebne.
W świecie, który uczy rywalizacji, warto na nowo odkryć znaczenie czułości wobec siebie.
Czułość to nie słabość. To dojrzała forma siły — zdolność do współczucia sobie w trudnych chwilach, do powiedzenia „mam prawo się zmęczyć”, „mogę odpocząć”, „nie muszę być idealny”.
To przeciwieństwo samokrytyki, która niszczy poczucie wartości.
W pracy z młodzieżą często widzimy, jak wiele zmienia się, gdy pojawia się zrozumienie.
Kiedy młody człowiek po raz pierwszy słyszy, że jego emocje są naturalne i że nie jest z nimi sam, zaczyna odzyskiwać nadzieję.
To moment, w którym zaczyna się prawdziwa zmiana.
Co możemy zrobić? Odpowiedzialność za zdrowie psychiczne młodzieży nie spoczywa wyłącznie na psychologach czy terapeutach.
To zadanie nas wszystkich – rodziców, nauczycieli, decydentów, społeczności.
Nie wystarczy mówić młodym ludziom, żeby się „nie stresowali”.
Trzeba im stworzyć przestrzeń, w której stres nie będzie normą.
Warto zacząć od prostych rzeczy:
rozmawiać bez pośpiechu, pytać bez oceny, słuchać bez udzielania rad.
Tworzyć szkoły, w których liczy się nie tylko wynik, ale też samopoczucie uczniów.
Wprowadzać programy profilaktyczne, warsztaty, grupy wsparcia.
Dbać o równowagę między światem online i offline.
Każdy z tych kroków ma znaczenie, bo młodzież nie potrzebuje więcej presji.
Potrzebuje więcej zrozumienia.
Kryzys zdrowia psychicznego młodzieży to nie problem młodych ludzi — to sygnał ostrzegawczy dla całego społeczeństwa.
Pokazuje, że musimy na nowo zdefiniować, czym jest sukces, bliskość, odpoczynek i empatia.
Nie zmienimy świata jednym ruchem, ale możemy zmieniać sposób, w jaki rozmawiamy, słuchamy i reagujemy.
Młodzi ludzie nie oczekują cudów.
Oczekują dorosłych, którzy będą obecni, prawdziwi i uważni.
Takich, którzy potrafią powiedzieć: „Jesteś ważny. Możesz czuć. Możesz być sobą.”
A. Krzywdzińska
Są takie domy, w których drzwi do pokoju nastolatka zamykają się coraz częściej i coraz mocniej. Z zewnątrz wygląda to zwyczajnie – trochę ciszej, trochę mniej rozmów, mniej śmiechu przy kolacji. Ale dla rodziców ta cisza bywa jak echo – głośna, pełna niepokoju. „Nic mi nie jest”, „daj spokój”, „nie chcę gadać” – słowa, które stają się murem między światem dorosłych a światem dziecka. Zamykanie się w sobie to jeden z najtrudniejszych momentów w relacji z dorastającym dzieckiem, bo pod pozornym dystansem często kryje się coś znacznie głębszego – lęk, wstyd, poczucie niezrozumienia albo zwykłe przeciążenie światem.
Psychologowie od lat podkreślają, że dorastanie to okres ogromnych zmian neurobiologicznych i emocjonalnych. Mózg nastolatka przypomina plac budowy – połączenia neuronalne przebudowują się, a układ limbiczny, odpowiedzialny za emocje, rozwija się szybciej niż kora przedczołowa, czyli ta część mózgu, która odpowiada za kontrolę impulsów, planowanie i ocenę sytuacji. To dlatego nastolatki reagują gwałtowniej, silniej i bardziej emocjonalnie. Ich system nerwowy nie jest jeszcze gotowy, by unieść cały ciężar świata, który im serwujemy – wymagania szkolne, media społecznościowe, presję bycia idealnym, lęk o przyszłość. Nic dziwnego, że często się zamykają. Potrzebują chwili, by zrozumieć siebie, by poradzić sobie z tym, co czują.
Według raportu UNICEF z 2023 roku nawet 20 procent polskich nastolatków doświadcza objawów depresji lub innych zaburzeń nastroju, a ponad 40 procent przyznaje, że często czuje się samotnych i niezrozumianych. To nie są liczby z podręcznika statystyki – to rzeczywistość, która dzieje się tuż obok nas. Z badań Światowej Organizacji Zdrowia wynika, że samotność, brak zaufania do dorosłych i poczucie bycia ocenianym to jedne z kluczowych czynników ryzyka pogorszenia zdrowia psychicznego u młodzieży. Młodzi ludzie przestają mówić nie dlatego, że nie chcą, ale dlatego, że nie wierzą, że ktoś ich wysłucha naprawdę.
Zamykanie się może być więc formą ochrony. Nastolatek, który mówi „zostaw mnie”, często w rzeczywistości mówi „nie wiem, jak to powiedzieć”. Tłumienie emocji bywa dla niego sposobem przetrwania, a milczenie – próbą utrzymania kontroli. W świecie, który nieustannie wymaga, by być pewnym, skutecznym i silnym, przyznanie się do słabości jest dla młodych ludzi niezwykle trudne. Psychoterapeutka Brené Brown w swoich badaniach nad wrażliwością podkreśla, że młodzi ludzie boją się wstydu bardziej niż bólu – dlatego wycofują się, zanim ktoś zdąży ich zranić. Potrzebują dorosłych, którzy nie będą naciskać, ale którzy potrafią być cierpliwi i obecni.
Jak rozmawiać z kimś, kto nie chce mówić? Przede wszystkim – słuchać ciszy. Czasem wystarczy powiedzieć: „Widzę, że coś jest nie tak. Nie będę cię naciskać, ale jestem tutaj”. To proste zdanie otwiera przestrzeń. Młodzi ludzie bardzo szybko wyczuwają ton, emocje i intencje dorosłych. Gdy w rozmowie pojawia się pośpiech, presja albo pouczanie, zamykają się jeszcze bardziej. Gdy pojawia się autentyczna ciekawość i spokój – zaczynają ufać. Badania przeprowadzone przez American Psychological Association pokazują, że styl komunikacji rodziców ma bezpośredni wpływ na poziom zaufania i gotowość młodzieży do rozmowy. Dorośli, którzy zamiast pytać „dlaczego to zrobiłeś?” pytają „co się wydarzyło, że tak się czujesz?”, częściej uzyskują szczere odpowiedzi.
Trzeba też zrozumieć, że rozmowa z nastolatkiem nie zawsze wygląda jak rozmowa dorosłych. Czasem to wspólne gotowanie, jazda samochodem, spacer z psem. Czasem to jedno zdanie wysłane przez komunikator. Młodzież często potrzebuje kontaktu pośredniego – takiego, który nie wymaga patrzenia w oczy. Kiedy czują się obserwowani, odczuwają wstyd; gdy mają poczucie przestrzeni, mogą się otworzyć. Naukowcy z University of Cambridge wskazują, że w rozmowach z dorastającymi lepiej działają komunikaty „obok siebie” niż „naprzeciwko” – dosłownie i metaforycznie. To znaczy: mniej konfrontacji, więcej towarzyszenia.
Nie można też zapominać, że współczesna młodzież żyje w zupełnie innym środowisku emocjonalnym niż pokolenie ich rodziców. Przeciętny nastolatek spędza ponad siedem godzin dziennie przed ekranem. Media społecznościowe nie tylko dostarczają bodźców, ale też tworzą ciągłe porównania i mikroskopijne scenariusze społecznego uznania: lajki, komentarze, reakcje. Badania wskazują, że częste korzystanie z mediów społecznościowych zwiększa ryzyko wystąpienia objawów depresyjnych i lękowych nawet o 30 procent. Młodzi ludzie, którzy spędzają w sieci więcej niż trzy godziny dziennie, częściej deklarują poczucie samotności i braku sensu. W tym kontekście milczenie może być sposobem na ucieczkę od świata, który nie daje już miejsca na ciszę.
Zdarza się jednak, że zamknięcie w sobie staje się niebezpieczne. Jeśli nastolatek przestaje spotykać się z rówieśnikami, porzuca pasje, ma kłopoty ze snem, jedzeniem, unika szkoły, a jego emocje stają się skrajne – to sygnał alarmowy. Badania pokazują, że aż 70 procent młodych ludzi, którzy doświadczają problemów psychicznych, nie otrzymuje odpowiedniego wsparcia na czas. W takich sytuacjach pomoc psychologa lub psychoterapeuty nie jest oznaką porażki rodzica, ale aktem troski. Profesjonalne wsparcie może pomóc zrozumieć, co dzieje się w środku – nie tylko u dziecka, ale i w całej rodzinie.
Najtrudniejsze w rozmowie z zamkniętym nastolatkiem jest to, że nie ma prostych recept. Nie ma jednego zdania, które otworzy wszystkie drzwi. Każdy młody człowiek potrzebuje czegoś innego – czasu, przestrzeni, spokoju, albo po prostu świadomości, że ktoś obok niego wytrzyma jego milczenie. W relacji z dorastającym dzieckiem nie chodzi o to, by wygrać spór. Chodzi o to, by nie przegrać więzi.
W świecie, który wymaga natychmiastowych efektów, rozmowa z nastolatkiem uczy cierpliwości. Bo zaufanie nie wraca po jednym „porozmawiajmy”. Ale wraca. Czasem po tygodniach, czasem po miesiącach. Wraca wtedy, gdy młody człowiek widzi, że dorosły nie przestaje być obecny. Że nie ocenia, nie poucza, tylko jest. To w tej konsekwentnej obecności – spokojnej, zwykłej, niebohaterskiej – dzieje się najwięcej. Tam zaczyna się rozmowa. Czasem bez słów, czasem jednym zdaniem. Czasem tylko spojrzeniem. Ale właśnie tak buduje się most między dwoma światami, które wcale nie są tak odległe, jak się wydaje.
A. Krzywdzińska